Jak długo potraficie robić nic? Ale takie totalne nic – nie chodzi mi o bezmyślne skakanie po kanałach telewizyjnych, przeglądanie fejsbuka, czy siedzenie z wędką nad wodą. Ani nawet o spacer z psem. Mam na myśli takie nic, że nie robicie N I C – tylko siedzicie/ stoicie/ leżycie (choć w tej ostatniej pozycji dość szybko z robienia nic można przejść w stan drzemki tudzież snu głębokiego, więc jednak wg mnie N I C lepiej wychodzi na siedząco lub stojąco). Po prostu jesteście. I tyle.
Próbowaliście kiedyś?
Oczywiście możnaby zapytać, PO CO w ogóle robić nic, skoro jest tyle ciekawych, ważnych, potrzebnych, pilnych, przyjemnych rzeczy do robienia?
Ja sama, kiedy uda mi się zdążyć do fryzjera przed czasem, z przyjemnością sięgam po kolorowe “gazetki”, żeby poprzeglądać obrazki oraz towarzyszące im oszałamiające tytuły ???? Albo, kiedy siedzę w kolejce do lekarza i nie mam przy sobie książki, skrzętnie wykorzystuję te kilka chwil na przejrzenie poczty, odpisanie na zaległe wiadomości, czy sprawdzenie stanu płatności korzystając z aplikacji bankowej w telefonie.
W domu też przecież ZAWSZE, no po prostu Z A W S Z E (!!!) jest coś do zrobienia – jak nie sprzątanie, to pranie, jak nie pranie, to prasowanie, jak nie prasowanie, to… – każdy może sobie tu wpisać swoje punkty z listy ???? A nawet jeśli zdobędziemy się na odwagę, by powiedzieć obowiązkom domowym zdecydowane “nie” (choćby jedynie na krótki, wywołujący tylko delikatne wyrzuty sumienia moment) to raczej zrobimy to po to, żeby zagłębić się w książkę, która od kilku już miesięcy zalega gdzieś na półce – choć niby cały czas pod ręką, czy żeby wreszcie pójść pobiegać albo spotkać się ze znajomymi tudzież spędzić nieco wysokojakościowego czasu z dziećmi i/ lub z partnerem (czyli na wspólnej zabawie i rozmowach, w przeciwieństwie do rozliczania z tego co zrobione i niezrobione i ustalania kto, co i kiedy jeszcze ma do zrobienia).
No i jeszcze te zajęcia dodatkowe (swoje i/lub swoich podopiecznych), sprawy urzędowe, bieżące zakupy, znalezienie pomysłu na prezent dla cioci/ kolegi z pracy/ dziecka/ etc, do tego choćby jeden odcinek ulubionego serialu (choć doświadczenie mocno podpowiada, że i tak na jednym odcinku wcale się nie skończy ????), sprawdzenie nadchodzących wydarzeń kulturalnych w okolicy, na które warto wybrać się w takim czy innym towarzystwie, spacer z psem/ zabawę z kotem, (…) a – i sen przecież gdzieś też trzeba zmieścić (choć czasem myślę sobie, że ktoś w końcu mógłby wymyślić coś, żeby jednak nie trzeba było spać…). Ufff, jakoś to wszystko upychamy w naszym dniu codziennym, by w weekendy znów szukać innych przygód, których zadaniem ma być dostarczenie nam odprężenia, rozbawienia, relaksu. Czasem bywa też tak, że potrzebujemy odreagować, rozładować nagromadzone napięcie, bo coraz trudniej dźwigać je ze sobą.
Jak mawiał Forrest Gump: “życie jest jak pudełko czekoladek …” Ja zaś mówię – bo czekoladek nie lubię ???? – że życie jest jak pudełko. Kropka. Ma swoją ograniczoną przestrzeń i wszystkiego weń nie wepchniemy, jeżeli nie chcemy, żeby się rozleciało. Są rzecz jasna różne metody składania rzeczy tak, by zajmowały jak najmniej miejsca, niektóre można zapakować w worek, z którego wyssiemy potem powietrze (bo powietrze też miejsce zajmuje, a nam przecież chodzi o jak najwięcej miejsca na rzeczy, a nie na powietrze!), są też zwolennicy upychania, dopychania i szybkiego zamykania z mechanizmem zabezpieczającym przed samowolnym wyskoczeniem zawartości bez naszej wyraźnej zgody. Jeśli więc dobrze pokombinujemy, to zmieści się całkiem sporo.
Wg mnie warto jednak od czasu do czasu zapytywać siebie, do czego każda z tych rzeczy jest nam potrzebna?
Podejrzewam, że każdy z Was przeżył choć raz jakąś przeprowadzkę. Jak nie w sensie dosłownym – gdy zmieniamy miejsce zamieszkania, to w przenośnym – kiedy doświadczamy istotnej zmiany w życiu. Wtedy stajemy twarzą w twarz ze wszystkimi rzeczami, które zgromadziliśmy dotychczas w przekonaniu, że są one nam potrzebne i/ lub tak piękne, że musimy je mieć i/lub otrzymane w prezencie więc trzeba trzymać, choćby w najciemniejszym kącie piwnicy. No bo czyż nie zdarzyła się Wam albo Waszym znajomym albo znajomym królika sytuacja, kiedy odkrywacie ze szczerym zaskoczeniem mamrocząc pod nosem coś w stylu “o jacie… przecież to są szklanki, które dostaliśmy w prezencie… zaraz zaraz – od kogo one były??? …” tyle, że było to już co najmniej szmat czasu temu i szklanki nigdy nie wyszły ze swojego oryginalnego pudełka… ale co z nimi zrobić? I to jest ten moment, kiedy możemy naprawdę zdecydować! I wybrać też, czy zabieramy te szklanki ze sobą w dalszą naszą podróż, starając się przekonać samych siebie, że przecież jeszcze się przydadzą i to, że przez 5 lat nie wyjęliśmy ich z pudełka wcale o niczym nie świadczy. Albo możemy puścić je w świat, przekazać je komuś zwalniając tym samym trochę przestrzeni wokół nas i zabrać w nowe miejsce o 1 pudło mniej; zawsze to mniej dźwigania i rozpakowywania ???? Moje własne doświadczenia przeprowadzkowe (10 przeprowadzek w ciągu niespełna 20 lat daje średnio 1 przeprowadzkę co 2 lata) nauczyły mnie, że z każdą kolejną przeprowadzką takie wybory są dużo łatwiejsze a i chęć nabycia nowych rzeczy – choćby wydawały się w tym momencie bardzo przydatne – zdecydowanie mniejsza ????
I tak samo na codzień nasz plan dnia upychamy po brzegi, nierzadko zapominając zupełnie po co w ogóle to wszystko. Mówimy więc niemal automatycznie kolejne “tak” szefowi, żeby wiedział, że na nas naprawdę może polegać, a potem “tak” koleżance/ koledze bo przecież nie możemy odmówić pomocy, potem jeszcze “tak” dziecku, by wiedziało, jak ważne jest dla nas, no i jeszcze jedno “tak” dla kolejnego punktu na swojej liście spraw do załatwienia, bo obiecaliśmy już wcześniej i nie można już teraz się wycofać. I nagle odkrywamy, że znaleźliśmy się w położeniu podobnym do tego, w którym jest chomik biegnący w swoim kołowrotku… W filmie “Sekretne życie zwierzaków domowych 2” gryzoń ten mówi – z zauważalną jakby nie było frustracją – tak:
Gonię i gonię i co? Doszedłem gdzieś?! Nigdzie – konstatuje ze smutkiem. NIGDZIE!!! – wykrzykuje raz jeszcze szarpiąc za kratki w klatce.
Dlatego warto czasem wrócić do pytania Do czego ten kawałek jest mi potrzebny? W jaki sposób mi służy? Na co przede wszystkim chcę mieć miejsce w moim pudełku? Z czego mogłabym zrezygnować, by zrobić więcej miejsca na to, co dla mnie najważniejsze? Bo przeglądając uważnie co jakiś czas nasze pudełko możemy odkryć, że wciąż trzymamy w nim coś, co dostaliśmy kiedyś w prezencie, choć wcale nie jest to nam potrzebne. Może to być np. myśl, że muszę wszystkim ustępować, bo jestem młodsza/ mniej doświadczony albo że na tym stanowisku nie wolno mi popełniać błędów, bo jakikolwiek błąd świadczy o mojej nieudolności/ niewiedzy albo, że czas to pieniądz, wobec czego nie można zmarnować ani sekundy albo że dobra matka jest zawsze opanowana i uśmiechnięta dla swojego dziecka albo że będę szczęśliwy jak tylko zdobędę jeszcze tą jedną ostatnią już rzecz.
Pamiętam pewną sesję coachingową, podczas której to ja byłam klientką i szukałam odpowiedzi na pytanie, z jakich elementów ma się składać moja praca. I jeden z puzzli, który wówczas znalazł się z mojej układance, był pusty. Nazwałam go hasłem “kawa”, bo w tamtym okresie mojego życia szczytem moich marzeń była choćby krótka chwila zatrzymania się przy świeżo zaparzonej kawie, żeby podelektować się jej smakiem (i kawy i tej chwili ????) Z czasem jednak nabrałam przekonania, że to o te chwile zatrzymania przede wszystkim chodzi, o bycie. Tak po prostu. Tu i teraz.
A kawę uwielbiam oczywiście nadal.
Kiedy pozwalamy sobie być, zauważamy, jak to, co wokół nas nabiera wyrazistości. Jak mając mniej, dostrzegamy więcej. By jednak stworzyć tą przestrzeń, musimy świadomie zdecydować, czy chcemy nasze pudełko pozostawić częściowo puste, czy napchane po brzegi jak miseczka w barze sałatkowym Pizza Hut. To my decydujemy, my wybieramy, na co chcemy zrobić miejsce w naszym życiu. No właśnie – na co? Może – na życie?
P.S. O nawyku nie bycia zajętym (the habit of not being busy) świetnie napisał w swoim najświeższym wpisie Leo Babauta – autor Zen Habits Tekst możecie przeczytać o tu: Not Being Busy Habit